Matura, a potem igrzyska w Rio?

2016-03-31 08:33:00(ost. akt: 2016-03-31 08:28:16)
Podczas halowych mistrzostw świata w Portland Konradowi Bukowieckiemu do srebra zabrakło 36 centymetrów.

Podczas halowych mistrzostw świata w Portland Konradowi Bukowieckiemu do srebra zabrakło 36 centymetrów.

Autor zdjęcia: pzla.pl

Na razie jeszcze jestem młodszy od swoich rywali i to jest ta jedyna dobra strona. Ciężko mi znaleźć jakieś inne pozytywy — mówi 19-letni Konrad Bukowiecki z Gwardii Szczytno, czwarty zawodnik halowych MŚ w Portland.
— Ledwo wrócił pan zza oceanu i od razu do szkolnej ławy. Bohaterowie nie mają taryfy ulgowej...
— Trzeba trochę pochodzić do szkoły, bo z małymi przerwami nie było mnie tam prawie dwa miesiące. Muszę się pouczyć, bo przede mną ostatni miesiąc nauki przed maturą.

— Przeszło już panu wkurzenie na start w Portland (Konrad Bukowiecki zajął czwarte miejsce w halowych mistrzostwach świata — red)?

— Nie przeszło i myślę, że nie przejdzie. Nadal jest tak, że jak sobie o tym pomyślę, to aż mnie telepie, taki jestem zdenerwowany. Pewnie dalej będę to rozpamiętywał, ale stało się: to już historia. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni...

— Na razie po seniorskich startach jakoś zawsze czuje pan niedosyt: tak było po szóstym miejscu w zeszłorocznych halowych mistrzostwach Europy w Pradze, tak było po mistrzostwach świata w Pekinie, kiedy to spalił pan wszystkie trzy próby, no i tak jest teraz po czwartym miejscu w Portland.
— Pamiętam moje pierwsze MŚ w Doniecku w 2013 roku, kiedy byłem jeszcze juniorem młodszym. Wtedy pojechałem na zawody z pierwszym wynikiem na świecie, a skończyłem piąty i pamiętam, że też byłem strasznie zdenerwowany. Później było już lepiej, dopóki nie zacząłem startować w seniorach... Ale na razie jestem jeszcze młodszy od swoich rywali i to jest ta jedyna dobra strona w tym wszystkim (Konrad Bukowiecki ma 19 lat i jeszcze jest juniorem — red.).

— Oby wszyscy mieli takie debiuty: szóste miejsce w halowych ME i czwarte w HMŚ to wyniki, których nie ma co się wstydzić.
— Niby nie ma, ale — jak mówię — była szansa na coś więcej. I wtedy rok temu w Pradze na brązowy medal, i teraz ogromna szansa nawet i na srebro. Tym bardziej że miałem dwa pchnięcia na srebrny medal, które, niestety, spaliłem. I to mnie najbardziej denerwuje.

— Aby marzyć o podium, trzeba było pobić w Portland swój rekord życiowy (20,61 z tego roku – red.) i... był pan blisko.
— Na rekord życiowy byłem przygotowany i to bez dwóch zdań. To było widać po tych dwóch spalonych pchnięciach, w których kula wylądowała daleko. W jednym przypadku poleciała jednak poza sektor, choć gdyby to był stadion otwarty, to pewnie by się zmieściła w polu rzutu i byłoby ponad 21 metrów. A drugie pchnięcie w linię 21 m, ale, niestety, przez swoją głupotę je spaliłem. I nie mam medalu...

— Dlaczego przez głupotę?
— Generalnie to pchnięcie było bardzo poprawne, a nawet bym powiedział, że dobre. Na środek pola, więc już wydawało mi się, że jest fajnie, ale, niestety... Naprawdę nie wiem, czy już się rozluźniłem za bardzo, bo pomyślałem, że mam to zaliczone, czy też dosłownie na ułamek sekundy popatrzyłem za kulą. Ciężar ciała poszedł w prawą stronę rzutni i zamiast zostać w kole, wyszedłem z niego, bo w przeciwnym razie pewnie bym sobie złamał nogę.

— Z kolei w trzeciej kolejce trafił pan prosto w słupek oznaczający granicę 21 metrów.
— Żałuję tego, bo troszeczkę „odszedłem” od kuli w tej próbie: ja poszedłem w lewo, a kula poleciała w prawo. Utrzymałem pchnięcie w kole, ale — niestety — zabrakło, myślę, że jakichś 10-15 centymetrów, żeby kula się zmieściła w promieniu. A skoro spadła na słupek 21 metrów, to podejrzewam, że to pchnięcie było na około 21,20. No ale nie było i już nie będzie w takich zawodach i w tej hali.

— Co prawda nie medal, ale jednak coś namacalnego przywiózł pan z tej imprezy.
— Tak, nagroda za czwarte miejsce w Portland to 8 tysięcy dolarów i nie jest to żadna tajemnica. Za srebro było 20 tysięcy, tak że tu też jest przepaść... Jak znam życie i procedury, to pewnie zobaczę te pieniądze gdzieś tak za pół roku. Przywiozłem też sporo ubrań, które są tam tanie, więc opłaca się je kupować. Większość naszej ekipy mocno się obkupiła, a przed wyjazdem upychała to wszystko po torbach. Przed lotem do kraju były obawy o limity bagażu, ale jakoś się udało (uśmiech).

Piotr Sucharzewski