Od trzepaka po mistrzostwa Polski

2016-03-05 09:10:00(ost. akt: 2016-03-04 17:00:24)
Trener Marek Kotulski obecnie jest szkoleniowcem olsztyńskiego Chemika, a także działaczem WMZPS.

Trener Marek Kotulski obecnie jest szkoleniowcem olsztyńskiego Chemika, a także działaczem WMZPS.

Autor zdjęcia: Lech Janka

Jest ostatnim szkoleniowcem, mieszkającym na stałe w Olsztynie, który prowadził AZS. Marek Kotulski to jeden z najbardziej zasłużonych i utytułowanych polskich trenerów siatkówki. Jako zawodnik grał z legendami tej dyscypliny.
— Siatkówka była pierwszą dyscypliną, którą się pan zajął?

— Moją pierwszą dyscypliną sportową była piłka nożna. W szkole podstawowej bawiłem się w kopaną i trochę w koszykówkę. Mieliśmy bardzo małą salę, więc w siatkówkę graliśmy jedynie sporadycznie, przebijając piłkę przez... szkolny trzepak. Po zakończeniu podstawówki podjąłem naukę w łódzkim Technikum Energetycznym. Wtedy trenowałem jeszcze, jako bramkarz, piłkę nożną w Chojeńskim Klubie Sportowym. Okazało się, jednak, że to moje technikum stoi nie futbolem, a siatkówką. Po kilku lekcjach wuefu, które prowadził Leonard Tietianiec, były reprezentacyjny siatkarz, popatrzył na mnie i powiedział, że od jutra mam się zgłosić na jego treningi siatki w SKS. Nie mogłem odmówić, bo w tamtych czasach w szkołach nikt z uczniów nie odważył się sprzeciwiać nauczycielom. Po kilku siatkarskich zajęciach przyznałem się panu Leonardowi, że trenuję też nożną. Powiedział mi wtedy stanowczo: o żadnej piłce nożnej nie ma u mnie mowy! 


— I nie było?

— No i rzeczywiście nie było. Wtedy, aby trenować poza szkołą, trzeba było mieć jej zezwolenie. No i tak trochę z przymusu zostałem siatkarzem.


— Z jaki skutkiem?

— No chyba z nie najgorszym, bo już na początku, mimo że byłem w pierwszej klasie, a pozostali koledzy z drużyny w trzeciej i czwartej, zdobyliśmy mistrzostwo Polski szkół średnich. Powtórzyliśmy to kilka lat później.


— To był SKS, a pierwszy pana poważniejszy siatkarski klub?

— Tak zwaną siatkarką karierę rozpocząłem w klubie MKS Górna Łódź, z którym zdobyłem wicemistrzostwo Polski Szkolnego Związku Sportowego. Ten klub był młodzieżowym zapleczem drugoligowej Anilany. Jak byłem w trzeciej klasie technikum, zainteresowała się mną właśnie Anilana. Grałem wtedy razem m.in. z Andrzejem Niemczykiem i Zbyszkiem Zarzyckim.


— Ukończył pan technikum i co było potem?

— W tamtych czasach dla absolwentów szkół średnich wybór był taki: albo wojskowe kamasze, albo studia. Postanowiłem więc zdawać na Politechnikę Łódzką, na wydział mechaniczno-energetyczny. Specjalnie się jednak do tych egzaminów nie przyłożyłem, no i nie dostałem się na studia. Wtedy wziął mnie na rozmowę mój tato powiedział tak: Marek, mundur już dla ciebie czyją.
 A że w tym czasie Legia Warszawa, po turnieju o Puchar Polski w Wałbrzychu, w którym grałem, miała na mnie chrapkę, więc nie było wyboru. I tak przez dwa lata byłem siatkarzem pierwszoligowego Centralnego Wojskowego Klubu Sportowego Legia. Moimi partnerami w drużynie byli wtedy m.in. Edward Skorek i Aleksander Skiba, a potem Tomek Wójtowicz.


— Po dwóch latach gry w Legii, wojsko miał więc pan z głowy. Nie kusiła pana dalsza kariera w Legii?

— Nie kusiła, bo pomyślałem, że teraz trzeba wziąć się za naukę, no i wybrałem warszawską AWF, kierunek trenerski. Z zespołu Legii przeszedłem do AZS AWF, ale już od drugiego roku granie zaczęło mnie męczyć i postanowiłem zająć się tylko trenerką.


— No właśnie, pana nazwisko kojarzy się współczesnym kibicom siatkówki zdecydowanie ze szkoleniem. 

— Na uczelni poznałem Ewę, moją obecną żonę, olsztyniankę. Po zakończeniu studiów miałem propozycję pracy w klubach w Łodzi, Gdańsku, Ostrołęce i Krakowie. 
Ewa bardzo jednak chciała wrócić po studiach do swego rodzinnego miasta, no i co miałem robić. W 1980 roku zostałem... olsztyniakiem.


Lech Janka