Bukowiecki: sport uczy nas pokory

2016-02-18 12:42:42(ost. akt: 2016-02-18 10:44:48)
Ireneusz Bukowiecki (z lewej) przez dziennikarzy sportowych „Gazety Olsztyńskiej” został uznany za Trenera 2014 Roku

Ireneusz Bukowiecki (z lewej) przez dziennikarzy sportowych „Gazety Olsztyńskiej” został uznany za Trenera 2014 Roku

Autor zdjęcia: Grzegorz Czykwin

Mam nadzieję, że po igrzyskach też będę mógł powiedzieć, że jestem zadowolony — mówi Ireneusz Bukowiecki, trener lekkoatletów Gwardii Szczytno, w tym mistrza świata i Europy juniorów w pchnięciu kulą Konrada Bukowieckiego.
— Parę dni temu Konrad został Lekkoatletą Stycznia w plebiscycie European Athletics, teraz pan został Trenerem Młodzieżowym PZLA 2015. Ten rok zaczął się dla was pod znakiem sukcesów.
— A do tego dochodzą jeszcze wyniki sportowe. Naprawdę fajnie to się na razie układa (uśmiech). Mam nadzieję, że będzie tak i w ciągu roku, i na koniec sezonu. I że po igrzyskach też będę mógł powiedzieć, że jestem zadowolony.

— Halowy rekord świata juniorów właśnie został ratyfikowany i już oficjalnie należy do Konrada (22,48 z 8 stycznia z Torunia — red.). Kibice powoli zaczynają się przyzwyczajać do rekordowych wyczynów pana syna, a jak to jest z panem? Chyba nikt inny, poza trenerem i ojcem, nie określi lepiej granicy możliwości Konrada Bukowieckiego...
— Zawsze powtarzam, że choćby nie wiem, w jakiej formie był zawodnik, to sport uczy pokory. Jasne: zdaję sobie sprawę, że to nie są jeszcze granice możliwości Konrada i — według mnie — powinno być jeszcze lepiej. Na ile lepiej? Jak mówię, sport uczy pokory, więc warto zachować wstrzemięźliwość w sądach i nie ma co za bardzo się ekscytować. Choć oczywiście cieszy to, że Konrad jest mocny, że są te wyniki i jest stały postęp. Trzeba mieć jednak świadomość, że — przy tym najwyższym poziomie — ten postęp może być bardzo powolny, a wręcz czasami może być i stagnacja czy regres. Mam jednak nadzieję, że to nie nastąpi tak wcześnie.

— Wracając do „tu i teraz”, to powoli kończycie już sezon halowy?
— Na początku myśleliśmy o dwóch priorytetach: juniorowskim — poprawieniu tego rekordu świata, no i seniorowskim — starcie w mistrzostwach świata w Portland (17-20 marca — red.). Ale kiedyś usiedliśmy sobie z Konradem, przeanalizowaliśmy wszystkie za i przeciw, no i wniosek jest taki, że chyba nie będziemy naciskali, żeby był ten start w Portland. Jeśli Konrad będzie na mistrzostwach Polski wysoko, a podejrzewam, że pierwsza dwójka z MP pojedzie do Portland, to... zobaczymy (uśmiech). Mówiąc kolokwialnie, nie będziemy się specjalnie napinali. Natomiast jeśli będzie wynik w granicach 21 metrów, to jest sens jechać, bo wtedy można powalczyć o finał, a być może i o medal. Imprezy mistrzowskie rządzą się swoimi prawami i 21 metrów może dać medal.

— Halowe mistrzostwa Polski seniorów zaplanowano dopiero na początek marca. A jakie są te nieco bliższe plany?
— Teraz wyjeżdżamy na obóz do Malagi, żeby złapać trochę ciepła, no i tam mamy zaplanowany jeden start: 26 lutego w Madrycie. A później już mistrzostwa Polski w Toruniu. Chociaż nie: być może wcześniej będzie jeszcze jeden start w czeskim Jabloncu. Czesi robią poważny mityng z gwiazdami, no i Konrad dostąpił tego zaszczytu, że został tam zaproszony. Rozważamy jeszcze, czy skorzystamy z tego zaproszenia.

— Do Hiszpanii wybieracie się w szerszym gronie, tak jak niedawno do Kataru?
— Nie, lecą tylko Konrad i Andrzej Regin (brązowy medalista młodzieżowych mistrzostw Europy 2015 – red.). Dominik Smosarski skończył już starty halowe, to jest młody człowiek i nie chcę go za bardzo eksploatować. Kilka razy pobiegł 200 metrów i wystarczy; to jest jeszcze junior młodszy, rocznik 1999, on jeszcze ma czas...

— Wejdę panu w słowo. Konrad Bukowiecki jest pana „produktem firmowym”, ale rekordy życiowe poprawiają też inni pana zawodnicy. Tak jak ostatnio Sebastian Łukszo w Spale (18,49 — red.).
— Z Sebastiana jestem bardzo zadowolony, tym bardziej że on miał poważne perypetie zdrowotne. Dwa lata temu miał poważną kontuzję, rok temu złamał nogę... To był fajny start, bo Sebastian poprawił nie tylko swój rekord życiowy z hali, ale i z powietrza, o dwa centymetry. Dlatego myślę, że to nie jest jego ostatnie słowo. Andrzej Regin miał kontuzję achillesa, przez cztery miesiące przez zimę trenował, ale nie pchał kulą. Pierwsze jego pchanie było dopiero na tym naszym obozie w Katarze, po powrocie nawet nieźle wystartował na Pedrosie (17,91 — red.), a teraz ma taki dołek. Dla niego priorytetem jest jednak sezon letni, a najważniejsze jest to, że — odpukać — z tym achillesem nie ma problemów. No i Andrzej Naszko (ostatnio rekord życiowy 18,04 — red.), chłopak, który przyszedł do Szczytna na studia cywilne. Pchał trochę doślizgiem, próbował obrotu i musi jeszcze trochę czasu minąć, żeby... przestał się „kłócić” z techniką (uśmiech). Był pokłócony z techniką, ale powoli z tego wychodzi, no i ten jego wynik jest bardzo fajny. A latem powinno być ciut dalej.

— No i parę osobnych słów warto poświęcić wspomnianemu już Dominikowi Smosarskiemu. Ma pan w swojej trenerskiej „stajni” niemal samych miotaczy i jednego sprintera. Ale za to jakiego...
— Doskonały chłopak i naprawdę duży talent. A jak duży, niech świadczy to, że on trenuje od listopada 2014 roku, a więc niewiele ponad rok. Kiedyś pewien mądry trener powiedział, że lekkoatletykę powinno się trenować dwa razy w tygodniu, a przez pozostałe pięć dni jeździć po miasteczkach, wsiach i szukać talentów. I coś w tym jest, co pokazuje przykład Dominika. Myślę, że w przyszłości to będzie nasza warmińsko-mazurska gwiazdka.

— W przyszłości? Przecież już teraz on jest na czele list światowych wśród juniorów młodszych.
— No tak: w tym roku pierwsze trzy wyniki na świecie są Dominika — 21,57 (rekord Polski juniorów młodszych — red.), 21,64 i 21,67. Jednak kończymy już ze startami halowymi, choć przez moment myślałem jeszcze o mistrzostwach Polski seniorów, bo w tej chwili on ma drugi wynik w kraju na 200 m, tylko Karol Zalewski z AZS UWM jest przed nim. Ale nie ma co eksploatować chłopaka i przeciągać go aż do marca. W tym roku pierwszy raz w historii będą mistrzostwa Europy juniorów młodszych na powietrzu (14-17 lipca w Tbilisi — red.) i to ma być ta jego docelowa impreza. W zeszłym roku po cichu liczyłem na to, żeby Dominik dostał się do finału, ale teraz apetyty wzrosły — byłoby super, gdyby był medal (uśmiech). On trenuje na razie pięć razy w tygodniu, więc to naprawdę niedużo, i jeszcze wiele mu brakuje: sprawności, ogólnego rozwoju. A potencjał ma ogromny. Gdybyśmy mieli możliwość trenowania w hali i biegania po tych łukach, to podejrzewam, że już teraz nabiegałby w granicach 21,35-21,40, poprawiając rekord Polski, tym razem już juniorów (21,41 — red.). Tyle że nie ma się do czego spieszyć. Spokojnie, poczekajmy na lato, które zweryfikuje wszystko.

— Podsumowując: byle było zdrowie, a powinno być dobrze.
— Bez dwóch zdań. To samo zawsze powtarzam w przypadku Konrada: że zdrowie jest najważniejsze. Bo znając jego potencjał i możliwości, jak będzie zdrowie, to i wyniki powinny być. W sporcie wyczynowym na wysokim poziomie obciążenia są makabryczne i trzeba to wszystko umieć pogodzić: i trening, i wypoczynek, i odnowę biologiczną. Ja myślę, że mamy jeszcze parę lat na startowanie, więc te obciążenia nie są maksymalne, ale na pewno nie są też małe.

— Zaglądając panu w warsztat pracy, jest pan jednoosobowym dowódcą stateczku o nazwie Gwardia Szczytno?
— Chyba tak (śmiech). To znaczy w pracy z tymi najmłodszymi dziećmi — a to jest taka ogólnorozwojówka i zachęcenie do lekkiej atletyki — pomaga mi żona Danuta. A jak te dzieci trochę podrastają i przejawiają jakieś predyspozycje lekkoatletyczne, to są podsyłane przez żonę do tej starszej grupy, czyli do mnie.

— Czyli jak to często w polskim sporcie bywa: wszystko opiera się na pasjonatach.
— Ta prawda, niestety, dalej jest w cenie (uśmiech).

Piotr Sucharzewski