KKS Olsztyn: Zawieszona zawodniczka i wizyta u Gortata

2015-12-03 07:58:55(ost. akt: 2015-12-03 08:07:50)
Polskie koszykarki wraz z rodzicami w siłowni Washington Wizzards (drugi z lewej Tomasz Sztąberski)

Polskie koszykarki wraz z rodzicami w siłowni Washington Wizzards (drugi z lewej Tomasz Sztąberski)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Tomasz Sztąberski, prezes i trener KKS Olsztyn, mówi o niespodziewanym zawieszeniu przez związek Anety Burandt oraz o wizycie w Waszyngtonie, której głównym punktem programu był mecz NBA pomiędzy Washington Wizzards i Orlando Magic.
— Sportową opinię publiczną Olsztyna zbulwersowała niedawna decyzja Polskiego Związku Koszykówki o zawieszeniu na dwa lata Anety Burandt, jednej z najlepszych I-ligowych koszykarek KKS. O co tu chodzi?
— To bardzo skomplikowana sprawa, która jeszcze jest w toku. Przed rozpoczęciem rozgrywek Aneta Burandt podpisała dwa kontrakty, z nami i z ŁKS Łódź. Jednak dość szybko wycofała swój łódzki kontrakt, a PZKosz, znając przecież tę sytuację, wydał jej licencję. Ale po odwołaniu łódzkiego klubu związek niespodziewanie licencję cofnął i zawiesił Anetę aż na dwa lata. Jeżeli się nie dogadamy z ŁKS, a już teraz wiem, że nie będzie to możliwe bez wydatków, na które nas nie stać, to sprawa oprze się prawdopodobnie w sądzie pracy.

— Kto w ŁKS najbardziej w tej sprawie rozrabia?
— Myślę, że głównym motorem jest Mirosław Trześniewski, trener koszykarek ŁKS, które grają w I lidze, ale w grupie B. Ma on zdecydowanie większy niż my prestiż w związku, bo prowadził w ekstraklasie wiele czołowych drużyn. Nie chcę go oceniać i jego zacietrzewienia, ale widać, że poczuł się bardzo urażony. Ponoć powiedział, że nikt z nim tak nie postąpił jak Aneta. Kto podpisuje z nim kontrakty, ten musi je spełniać. Jednocześnie pan Trześniewski nie realizuje w drugą stronę kontraktów — już teraz wiem, że będą zgrzyty w Łodzi pod koniec sezonu na temat płatności, bo to jest regułą w jego zespołach. Przecież to nie jest zawodowa koszykówka jak NBA czy nawet nasza ekstraklasa, aby do takich spraw podchodzić aż w tak twardy sposób. Tym bardziej że przecież nie jesteśmy bezpośrednim ligowym rywalem ŁKS.

— Najbardziej poszkodowana jest w tej sytuacji Aneta. Dwa lata zawieszenia w sporcie wyczynowym oznacza najczęściej koniec kariery.
— To prawda, w tej sytuacji pozostanie jej jako studentce UWM udział tylko w akademickich mistrzostwach Polski, czyli dwa turnieje w roku. Myślę, że obecne zamieszanie nauczy Anetę, by nie podejmować zbyt pochopnie ważnych decyzji.

— Przejdźmy teraz do zdecydowanie milszej sprawy. Otóż pana córka Marta była niedawno w Waszyngtonie, gdzie została zaproszona przez Marcina Gortata. Jak do tego doszło?
— Marta została wybrana przez Marcina podczas treningu w Nidzicy, jednego z czterech jego polskich spotkań z koszykarską młodzieżą. W sumie do Stanów wyleciało jedenaścioro młodych osób. Rodzice również, ale przelot finansowaliśmy sami. Razem była to 23-osobowa grupa.

— Co robiliście w Waszyngtonie?
— Najważniejszym punktem wizyty był mecz NBA pomiędzy Washington Wizzards i Orlando Magic. Dostarczył całej naszej grupie silnych wrażeń, bo była to pierwsza wygrana gospodarzy po serii trzech porażek, na dodatek Marcin grał bardzo dobrze. Istotny był też trening naszej młodzieży prowadzony przez amerykańskich szkoleniowców. Nie kryję, że kilka spraw zaskoczyło, m.in. rozgrzewka w NBA. Co pół godziny wychodziło na parkiet po czterech graczy, którzy tylko rzucali do kosza. Potem następna czwórka, itd. Treningi mają w niewielkiej sali, mniej więcej takiej jak nasza na Głowackiego, tylko że bez trybun. Natomiast do mogącej pomieścić 20 tysięcy widzów hali meczowej mogą wejść tyko rano w dniu rozgrywania spotkania. Oglądaliśmy też ich sportowe zaplecze. To nie do opisania, zupełnie inna bajka...

— Co oprócz hali i meczu widzieliście w stolicy USA?
— Zwiedzaliśmy miasto. W programie wycieczki był m.in. Kapitol, pomnik Lincolna, Biały Dom, cmentarz wojskowy, a nawet Pentagon. Byliśmy też w tamtejszej szkole podstawowej.

Lech Janka