Rozmowa z Konradem Bukowieckim

2015-09-13 13:26:08(ost. akt: 2015-09-13 13:17:51)
Podczas mistrzostw świata w Pekinie Pekinie Konrad Bukowiecki spalił trzy próby, ale... co się odwlecze, to nie uciecze

Podczas mistrzostw świata w Pekinie Pekinie Konrad Bukowiecki spalił trzy próby, ale... co się odwlecze, to nie uciecze

Autor zdjęcia: pzla.pl

To było moje marzenie: żeby kiedyś pokonać Tomka Majewskiego – przyznaje Konrad Bukowiecki. 18-letni junior Gwardii Szczytno uzyskał w Zagrzebiu znakomity wynik — 20,78 metra!
— Gratuluję ładnego rekordu życiowego.
— Faktycznie niezły wynik (uśmiech).

— Jak na prawie połowę września, ma pan formę, że daj Boże zdrowie.
— To jest wynik tej formy, która miała być, no i była, na mistrzostwa świata. W Pekinie nie wyszło (wszystkie trzy próby spalone — red.), ale mówiłem to i przed i po mistrzostwach że na pewno jestem w życiowej formie. Start w Pekinie dał mi bardzo dużo do myślenia, no i mam nadzieję, że to będzie procentowało na przyszłość.

— A może pan się podzielić tymi przemyśleniami po mistrzostwach świata?
— Przede wszystkim nie można już więcej dopuścić do takiej sytuacji, że trzy pchnięcia są spalone. To jest jeden z najgorszych możliwych scenariuszy, więc trzeba za wszelką cenę trzymać te pchnięcia. Wiadomo, na treningach nie trzyma się wszystkich pchnięć czy rzutów: czasami wychodzi się przed koło, a czasami — jak jest możliwość — to się je trzyma. Natomiast teraz, po tym Pekinie, zacząłem na treningach starać się utrzymać wszystkie pchnięcia. Żeby później wyglądało to tak, jak w Zagrzebiu: wszystkie sześć pchnięć utrzymanych w kole.

— Czyli nauka z Pekinu nie poszła w las?
— Na pewno nie. Mam nadzieję, że w niedzielnym Memoriale Kamili Skolimowskiej pokażę podobną formę, bo wiem, że mnie stać na powtórzenie tego wyniku z Zagrzebia, a może nawet na jeszcze lepszy wynik (uśmiech). Myślę, że granicą przyzwoitości będzie 20 metrów; jak pchnę dalej, to nie będzie źle.

— Konkurs w Zagrzebiu miał chyba dość ciekawą otoczkę.
— Śmiałem się po konkursie, że chyba sprzyja mi pchanie w takich dziwnych warunkach, bo w w czerwcu na mityngu Orlen Cup w Płocku było podobnie: prawie centrum miasta, jakaś fontanna, wokół ustawione trybuny i wszyscy się skupiają na kuli.

— Zaliczył pan w stolicy Chorwacji imponującą serię, niemal za każdym razem się poprawiając.
— Pierwsze pchnięcie tak zwane na zaliczenie — jeszcze się nie wdrożyłem dobrze w konkurs i 19,29. Drugie pchnięcie już trochę lepsze: szybciej to zrobiłem i 19,78. W trzecim pchnięciu kula jakoś nie poszła po mojej myśli i 19,68. No i od czwartej kolejki było już OK (20,09, 20,75 i 20,78 — red.). Moim głównym celem w tym mityngu było wejście do ósemki. Obsada była strasznie mocna, więc jechałem tam z myślą, żeby dostać się do tego wąskiego finału, bo po pierwsze — osiem miejsc jest premiowanych, a poza tym bez sensu by było lecieć do Chorwacji tylko na trzy pchnięcia (uśmiech). No a jak już ta ósemka była, to trochę się rozkręciłem i nawet na podium udało mi się załapać, o czym nawet nie myślałem.

— A dwukrotny mistrz olimpijski Tomasz Majewski po raz pierwszy od... 13 lat uległ innemu Polakowi.
— Ostatnio coś słyszałem, jak Tomek mówił, że do końca kariery nie przegra z Polakiem. No więc... przepraszam (uśmiech). Oczywiście pogratulował mi po konkursie i razem się pośmialiśmy z tego, że jak ja tak w ogóle mogłem znaleźć się przed nim. Nie ukrywam, że odkąd zacząłem trenować, to było moje marzenie: żeby kiedyś pokonać Tomka Majewskiego. Udało się już w tym roku, w co nie wierzyłem za bardzo. No ale nie można mu ujmować, że ten start w Zagrzebiu mu nie wyszedł czy coś takiego, bo Tomasz pchnął tam 20,71. A przecież jego najlepszy wynik w tym sezonie to 20,82 z Pekinu. Tak że on pchnął swoje, a ja... Myślę, że trochę go zaskoczyłem. I chyba nie tylko jego, bo uzyskałem szósty wynik w całej polskiej kuli, a jeśli ktoś się interesuje sportem, to wie, że polskie pchnięcie kulą ma piękną historię.

— Wypada tylko żałować, że nie "wystrzelił" pan tak w Pekinie...
— To prawda. Pierwsze, co powiedziałem po konkursie w Zagrzebiu, to: "Szkoda, że nie tydzień temu...". Ale co się odwlecze, to nie uciecze.

— Memoriałem Kamili Skolimowskiej kończy pan sezon?
— Nie, czekają mnie jeszcze dwa starty. W następny weekend mam klubowy Puchar Europy juniorów w Stambule, gdzie — tak jak rok temu — wystartuję w kuli i dysku, na ten jeden start wypożyczony do hiszpańskiego Playas de Castellon. Przed rokiem wygrałem obie konkurencje, a klub zajął drugie miejsce, tylko za Fenerbahce Stambuł... A później koniec sezonu i trzy tygodnie urlopu: lecę do Stanów, najpierw do Nowego Jorku, a potem do Miami. Tam sobie odpocznę, a jak wrócę, to znów trzeba będzie się brać do ciężkiej pracy.

Piotr Sucharzewski