Startuję z innej półki

2015-08-20 10:10:37(ost. akt: 2015-08-20 10:16:29)

Autor zdjęcia: pk

Chciałbym, żeby ta drużyna była zespołem, który gra uporządkowaną siatkówkę — mówi 42-letni Piotr Poskrobko, który po dwóch latach znów jest drugim trenerem Indykpolu AZS Olsztyn.
— Jak się pan odnajduje w nowych-starych kątach?
— Dobrze, ale chyba nie może być inaczej. Przychodząc do Olsztyna, wiedziałem, co mnie tu czeka (uśmiech). Bardzo bym chciał, żeby to moje przyjście zaowocowało jakimś dobrym rezultatem; pamiętam moje ostatnie dwa lata w Olsztynie, kiedy wyniki nie były najlepsze (w sezonach 2011/12 oraz 2012/13 Indykpol AZS zajmował ostatnie miejsce w PlusLidze — red.)... Ale teraz jednak z trochę innej półki startuję, bo przez minione dwa lata prowadziłem samodzielnie Ślepsk Suwałki, więc na pewno mam większe doświadczenie niż wtedy, gdy pierwszy raz przychodziłem do Olsztyna na drugiego trenera. Powiedzmy sobie szczerze: dzisiaj mogę służyć większą pomocą trenerowi niż to było w tamtym okresie.

— Doprowadził pan Ślepsk do piątego i trzeciego miejsca w I lidze, więc pana notowania są pewnie na tyle mocne, że mógłby pan nadal pracować w Suwałkach.
— Rzeczywiście, taka propozycja padła, ale ja — skoro już nadarzyła się okazja — chciałem skorzystać z możliwości pogłębienia swojego warsztatu trenerskiego u boku trenera Gardiniego. To dużej klasy fachowiec, pod którego okiem mam nadzieję sporo się nauczyć. Poza tym PlusLiga niesie ze sobą o wiele większe wyzwania niż pierwsza liga i to też jest spory magnes. Tak że oferta z Suwałk była, jednak ja chciałem po tych dwóch latach trochę zmienić otoczenie. Dostałem propozycję z Olsztyna, rozważyłem wszelkie za i przeciw, no i postanowiłem wrócić do AZS (uśmiech). A jakimś ułatwieniem w podjęciu tej decyzji było to, że znam olsztyńskie otoczenie i nie przychodziłem tu w ciemno. Podobną ofertę z Olsztyna dostałem już rok temu, ale że za bardzo nie lubię zmian i staram się popracować w jednym miejscu trochę dłużej niż rok, więc wtedy postanowiłem zostać na kolejny sezon w Suwałkach.

— No i chyba dobrze, bo Ślepsk odniósł historyczny sukces.
— Fakt, wynik się poprawił (uśmiech). Zdobyliśmy medal i z tego się bardzo cieszę, bo jest to duże wyróżnienie. Co ważne, w tym drugim roku mojej pracy w Suwałkach drużyna zrobiła postęp. To sympatyczna sprawa: zrobić najlepszy wynik w historii męskiej siatkówki na Podlasiu. Jak wcześniej pracowałem w Suwałkach, razem z Adamem Aleksandrowiczem bodajże w 2010 i 2011 r., to wtedy znaleźliśmy się tuż za podium i był mały niedosyt. No ale po paru latach udało się zdobyć ten medal. Upragniony dla tego młodego środowiska, bo ten klub istnieje od 2004.

— Twierdzenie o znanym otoczeniu nie dotyczy chyba samej drużyny Indykpolu AZS.
— Oczywiście, bo przecież jest to kompletnie nowy zespół, który przez minione dwa lata zmienił się w stu procentach. Są nowi zawodnicy, także ci zagraniczni, na których w większości musimy jednak jeszcze poczekać. Jednak taka jest specyfika przygotowań zespołów, które mają w swoich składach kadrowiczów, więc siłą rzeczy zgrywają ich z resztą drużyny niemal z marszu. Myślę, że nasz zespół jest na tyle ciekawy, że stać go będzie na lepszy wynik niż ten z ostatniego sezonu (10. miejsce w 12-drużynowej lidze — red.). I każdy z nas jest świadomy, że taki progres musi nastąpić. Drużyna ma duże możliwości, więc jeżeli tylko będzie grała dobrze, to o wynik możemy być spokojni. Mimo że przed nami dość specyficzny sezon, w którym nie będzie play-offów, więc od początku ligi trzeba jak najczęściej punktować.

— Jak pan odnajduje drużynę po tygodniu wspólnej pracy? Do ligi ponad dwa miesiące, więc początek przygotowań jest pewnie dość łagodny.
— Zaczęliśmy dosyć wcześnie, ale ma to swój sens, bo jest z nami spora grupa młodych zawodników, którzy potrzebują treningów. Faktycznie: spokojnie trenujemy, obciążenia na razie są nie za duże, ale zawodnicy mogą spać spokojnie — stopniowo będzie to się zmieniać (uśmiech).

— Dzięki nowej posadzie chyba odświeży pan sobie znajomość angielskiego.
— Nie da się ukryć, że do komunikacji z trenerem Gardinim język angielski jest potrzebny. Tym bardziej że włoski generalnie nie jest mi znany (uśmiech). A z tym angielskim nie jest to jakiś rewelacyjny poziom, ale myślę, że dogadujemy się bez problemu. Choć ja i tak postaram się wziąć w trakcie sezonu jakieś lekcje angielskiego, co na pewno przydałoby mi się na przyszłość. To jest, oprócz założeń czysto sportowych, taki mój prywatny cel na ten sezon.

— Skoro już o tym mowa, to co pana zadowoli w zbliżającym się sezonie?
— Chciałbym, żeby ta drużyna była zespołem, który gra uporządkowaną i skuteczną siatkówkę, unikając głupich, prostych błędów. Oczywiście błędy się zdarzają, ale oby było ich jak najmniej. Jeśli to wszystko będzie funkcjonowało dobrze — a myślę, że to zagra pod wodzą Pawła Woickiego — to i progres wyników powinien być zauważalny.

— Na jak długo podpisał pan umowę z Indykpolem AZS?
— Mam umowę na dwa lata, ale wiadomo: w tym fachu różnie może być (uśmiech). Nie wybiegam tak daleko w przyszłość, wolę się skupić na tym, co jest bezpośrednio przede mną.

— Zmienił się zespół, ale i miasto pewnie też.
— Zgadza się. Mieszkam na stałe w Gdańsku i jadąc do domu z Suwałk, przejeżdżałem przez Olsztyn. No i jakiś czas temu spotkała mnie niespodzianka, bo drogą, którą zazwyczaj jeździłem, nie dało się już przejechać. A druga rzecz: w lipcu przyjechałem do Olsztyna, żeby spotkać się z księgową, która ma swoje biuro w centrum, niedaleko Dąbrowszczaków. Okazało się to bardziej skomplikowane niż sądziłem, bo teraz chyba najgorsze, co może być, to się dostać do centrum Olsztyna. Ale cieszę się z jednego: że Olsztyn poszedł do przodu, bo jeszcze parę lat temu nic się tu nie działo, a więcej inwestycji miała nawet Ostróda. A teraz i ta nowa plaża miejska, która aż mnie zaszokowała swoim wyglądem i która bardzo mi się podoba, i te nowe inwestycje usprawniające komunikację, i tramwaje. Coś się ruszyło, bez dwóch zdań, choć na razie trzeba pocierpieć, żeby później było dobrze.

Piotr Sucharzewski