Rozmowa z Magdaleną Mielnik

2015-02-17 09:57:39(ost. akt: 2015-02-17 10:05:38)
Magdalena Mielnik trenuje nawet 30 godzin tygodniowo.

Magdalena Mielnik trenuje nawet 30 godzin tygodniowo.

Autor zdjęcia: Grzegorz Czykwin

— Pamiętam, jak mając 13 lat brałam udział w maratonie pływackim na jeziorze Czos w Mrągowie. Do pokonania były ponad 3 kilometry. Ciężko mi się płynęło i powtarzałam sobie, że już nigdy nie wezmę udziału w takim maratonie — mówi Magdalena Mielnik. Zawodniczka WMKS Olsztyn ma już w swoim dorobku m.in. medale mistrzostw Polski, a w tym roku zamierza powalczyć o olimpijską przepustkę.
— Z obozu w Hiszpanii wróciła pani cała poobijana. Co się stało?
— Wyjechałam ze swoim szkoleniowcem na trening kolarski, no i kilometr od hotelu zawiało z chodnika jakąś płachtę, którą zabezpiecza się małe budowy. Płachta wkręciła się w kierownicę, rower się zatrzymał, a ja wystrzeliłam w powietrze i wylądowałam na asfalcie. Myślałam, że ten upadek to nic wielkiego, ale ledwo się podniosłam. Do dziś czuję ból.

— Miejmy nadzieję, że więcej pecha mieć pani już nie będzie, bo to już trzeci uraz od grudnia.
— Mam nadzieję, że już wyczerpałam limit pecha. Miesiąc temu też miałam wypadek na rowerze, ale to było tylko poślizgnięcie na lodzie, zaś dwa miesiące temu skręciłam kostkę podczas biegu. Mam więc już tego serdecznie dosyć.

— Dużo straciła pani przygotowań?
— Tydzień obozu. Odkąd wróciłam, korzystam z zabiegów fizjoterapeuty, chodzę na basen, trenuję ile mogę, ale na razie mogę niewiele. Mam nadzieję, że jeszcze dwa, trzy dni i wszystko przejdzie. Liczyłam, że po tygodniu będę już mogła normalnie trenować, ale trochę się to przedłuża.

— A trenować trzeba, bo to sezon przedolimpijski i trzeba walczyć o kwalifikacje do Rio de Janeiro, a to przecież jest pani marzenie. Jak długa droga jeszcze przed panią?
— Na igrzyska kwalifikują się zawodniczki z rankingu, a punkty do niego zbiera się przez dwa lata podczas największych imprez światowych. Do Brazylii pojedzie 55 najlepszych triathlonistek, jest też kilka miejsc dodatkowych. W rankingu jestem na razie daleko, poza pierwszą setką. Końcówka poprzedniego sezonu nie była zbyt dobra w moim wykonaniu. Kilka razy coś mi się przytrafiało podczas ważnych startów i kilka razy ich nie ukończyłam. Teraz zatem muszę to nadrobić.

— Ale igrzyska w Rio nadal są celem?
— Broni nie składam, choć łatwo nie będzie. Tym bardziej że z powodu obecnego miejsca w rankingu nie mogę być pewna udziału w najważniejszych zawodach, gdzie ten ranking mogę poprawić. Zawsze można jednak dostać się na olimpiadę spoza rankingu. Jeżeli w roku olimpijskim będę w rankingu do 150. miejsca i okaże się, że mam lepsze wyniki od reprezentantek mojego kraju lub, nie daj Boże, któraś z nich złapie kontuzję, wtedy związek będzie mógł mnie wysłać do Brazylii. Dlatego trzeba walczyć do końca. Najważniejsze są starty w Pucharze Świata i serii mistrzostw świata, które są rozrzucone po całym globie.

— Jak zatem będzie wyglądał pani tegoroczny kalendarz?
— Na razie czekamy na ogłoszenie listy startowej pierwszych w tym roku zawodów Pucharu Świata. Ma to nastąpić 15 lutego, miesiąc przed imprezą. Jeśli na niej będę, wtedy pakuję się i jadę.

— Z jak dużymi kosztami wiążą się takie starty?
— Robiliśmy ostatnio kosztorys startów do połowy maja. Przy zakupie biletów z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem wyszło nam 50 tysięcy złotych. A to tylko same hotele i przeloty. Ale ponieważ listy startowe pojawiają się dopiero miesiąc przed zawodami, więc koszty automatycznie wzrastają.

— Skąd na to brać? Przynależność do kadry narodowej nie powoduje, że wszystkie koszty pokrywa związek?
— Związek pokrywa przygotowania jednej tylko zawodniczki, a nad innymi zastanawia się. Wkrótce powinno się wyjaśnić, na co mogę liczyć z kadry. Oprócz tego szukam dodatkowych źródeł finansowania. Jestem w trakcie rozmów, ale liczę, że coś uda się pozyskać od sponsorów.

Grzegorz Kwakszys