Rozmowa z Bartoszem Bednorzem z Indykpolu AZS

2015-01-13 15:48:08(ost. akt: 2015-01-13 11:51:02)
Bartosz Bednorz rozegrał przeciwko Resovii świetne spotkanie i zasłużenie trafił do szóstki 19. kolejki wybranej przez portal sportowefakty.pl

Bartosz Bednorz rozegrał przeciwko Resovii świetne spotkanie i zasłużenie trafił do szóstki 19. kolejki wybranej przez portal sportowefakty.pl

Autor zdjęcia: Fot. Grzegorz Czykwin

— Powiedzieliśmy sobie, że zapominamy o tym, co było, i staramy się otworzyć nowy, lepszy rozdział. No, i powolutku zaczyna nam to wychodzić — mówi Bartosz Bednorz z Indykpolu AZS. 21-letni przyjmujący był jednym z głównym aktorów sobotniego meczu z Resovią, który zakończył się sensacyjną wygraną olsztynian (3:2).
— Zacznę nietypowo: gdzie pan był w siatkówce siedem lat temu?
— Kurczę, ciężko tak od razu sobie przypomnieć... No, ale miałem 14 lat, więc — tak naprawdę — jeszcze nie wiedziałem, co to jest poważna siatkówka. Na pewno już wtedy wiedziałem, że chcę iść w tym kierunku, ale i nie zdawałem sobie sprawy, jak to jest dojść tu, gdzie teraz jestem. Moje marzenie się spełniło...

— Wtedy grał pan jeszcze w rodzinnych stronach?
— Tak, w drużynie MOSiR Zabrze.

— A nie ciągnęło pana do piłki kopanej i zabrzańskiego Górnika?
— Były pewne namowy, trenowałem też lekką atletykę, no, i "ciągnęli" mnie też do koszykówki. Ale ja twardo trzymałem się siatkówki (uśmiech). I myślę, że to był dobry wybór.

— Wie pan, skąd te pytania o zamierzchłe czasy?
— Nie mam pojęcia.

— Bo ostatnia do soboty ligowa wygrana AZS Olsztyn nad Resovią Rzeszów miała miejsce prawie siedem lat temu (18.03.2008)!
— Aha, nie wiedziałem. No, to trochę czasu minęło.

— Niektóre przedmeczowe zapowiedzi mówiły, że lider PlusLigi jedzie do Olsztyna na wycieczkę krajoznawczą. Czyli po "bankowe" trzy punkty...
— (śmiech) Tak, też to słyszałem. No, ale ja nie chcę tego komentować. Po prostu: cieszymy się z tego zwycięstwa, bo jest ono dla nas ogromnie ważne. Mam nadzieję, że teraz odbijemy się od tego dna i z każdym meczem będzie lepiej.

— Co takiego się stało, że "odpaliliście" akurat z tak mocnym rywalem? Resovia to przecież wicemistrz kraju, lider PlusLigi i uczestnik Ligi Mistrzów.
— Powiedzieliśmy sobie przed meczem, że nie patrzymy na to, kto jest po drugiej stronie siatki, ale wychodzimy na boisko tak samo mocno zmotywowani, jak do każdego innego rywala. Chcieliśmy "tylko" wyjść i pokazać swoją najlepszą siatkówkę. No, i uważam, że w tym spotkaniu dopięliśmy tego.

— W oczy rzucała się wasza niesamowita waleczność. Żyliście jako zespół od pierwszej do ostatniej piłki...
— To prawda. Myślę, że te ostatnie ciężkie chwile, zmiana trenera i te wszystkie wcześniejsze porażki, tak na nas ciążyły, że nie byliśmy w stanie przestać o tym myśleć. Chodziła za nami wielka fala negatywnych opinii, nie był to łatwy czas ani dla nas, ani dla naszych kibiców, ale ta zmiana trenera chyba nam trochę pomogła (tuż przed świętami Krzysztofa Stelmacha zastąpił Andrea Gardini — red.). Powiedzieliśmy sobie, że zamykamy pewien okres, zapominamy o tym, co było, i staramy się otworzyć nowy, lepszy rozdział. No, i powolutku zaczyna nam to wychodzić. Powalczyliśmy już z Bełchatowem, a teraz te ważne punkty z Rzeszowem pokazują, że idziemy do przodu.

— Z panem w jednej z wiodących ról. Patrząc na pana ostatnie występy, można żałować, że tak późno mógł pan pomóc drużynie.
— Niestety, tuż przed sezonem przytrafiła mi się kontuzja kolana, która wykluczyła mnie z gry na prawie dwa miesiące. Robiłem wszystko, żeby jak najszybciej wrócić, ale zdrowia i czasu się nie oszuka. A że chłopaki z zespołu ciężko przez ten czas trenowali, więc trudno mi było wrócić i wskoczyć do składu. Tym bardziej, że na tej mojej pozycji mamy bardzo dobrych, doświadczonych zawodników (przyjmującymi w Indykpolu AZS są też m.in. Piotr Łuka, Słowak Frantisek Ogurcak i Brazylijczyk Levi Cabral — red.). Zadanie było niełatwe, ale ciężką pracą i zdeterminowaniem udało mi się dojść do tego, co sobie wcześniej założyłem: żeby spędzać na boisku jak najwięcej czasu. Dla mnie, jako tak młodego zawodnika, to jest bardzo, bardzo ważne. A najważniejsze jest to, że jako zespół zmieniliśmy "głowę" i po części nasz system gry, no, i to stopniowo zaczyna owocować.

— W meczu z Resovią zanotował pan m.in. 54-procentową skuteczność w ataku oraz 55 proc. w przyjęciu zagrywki, a to naprawdę świetne wskaźniki. Starsi koledzy chyba będą musieli się napocić, żeby wykurzyć pana ze składu.
— Przede wszystkim jesteśmy drużyną i uważam, że każdy z nas może grać i dołożyć swoją cegiełkę do czegoś dobrego. Ja swoje już przesiedziałem poza boiskiem, więc najwyższy czas, żeby z tej ławki wstać i w końcu zacząć się pokazywać. Miałem ciężki okres, było mało tego grania przez ostatnie miesiące, ale chyba przyszedł na mnie czas. Zrobię wszystko, żeby tego miejsca w składzie — miejsca wywalczonego ciężką pracą na treningach — już nie oddać. Staram się, jak mogę, żeby na tej rywalizacji o miejsce w drużynie skorzystał zespół. Tak naprawdę, uważam, że przede mną jeszcze długa droga i wiele potu zostawionego na treningach, żeby móc się nazwać przyjmującym. Na razie jest dobrze, ale uważam, że może być o wiele, wiele lepiej.

— Dobrze może być też w sobotę w Jastrzębiu?
— Moim zdaniem, nadszedł ten moment, że złapaliśmy "podłoże" i w końcu odbijamy się od niego. Mam nadzieję, że ta wygrana z Rzeszowem wpłynie na nas korzystnie, tym bardziej że zwycięstwo nad takim rywalem zawsze buduje zespół. A już szczególnie taki zespół, który przeżywał ciężkie tygodnie i łapał porażkę za porażką. Uważam, że z każdym kolejnym meczem nasza gra powinna wyglądać coraz lepiej. A co do Jastrzębia, to chcemy tam pokazać znów dobrą siatkówkę, a na co to wystarczy, to się okaże. Mogę tylko zapewnić, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby przywieźć jakieś punkty ze Śląska.

pes