Rozmowa z olsztynianinem Krzysztofem Dominem, reprezentantem Polski w Curlingu

2014-12-17 10:39:47(ost. akt: 2014-12-17 10:52:52)

Autor zdjęcia: Fot. archiwum KD

— Mamy około tysiąca aktywnych zawodników grających na poziomie mistrzostw Polski. To bardzo dużo w porównaniu na przykład do łyżwiarstwa figurowego czy short tracku — mówi pochodzący z Olsztyna Krzysztof Domin, który z reprezentacją Polski zagrał w mistrzostwach Europy w Szwajcarii.
— Niedawno zajął pan z reprezentacją Polski 20. miejsce w mistrzostwach Europy. W dywizji B wygraliście trzy mecze, przegraliście cztery. Jak ocenić ten występ?
— Mniej więcej odzwierciedla on pozycję polskiego curlingu w Europie. W ubiegłym roku koledzy zajęli 15. miejsce i byli blisko baraży o grę w dywizji A. To nasz najlepszy wynik w mistrzostwach. Liczyliśmy, że teraz uda nam się go poprawić, ale zabrakło trochę szczęścia, bo trzy razy przegrywaliśmy jednym punktem.

— Z Węgrami prowadziliście 3:1, z Finami było 3:0, potem 5:3, ale później coś poszło nie tak, bo oba mecze przegraliście...
— Z Węgrami zabrakło doświadczenia w rywalizacji na arenie międzynarodowej i trochę szczęścia. Węgrzy są w rankingu wyżej od nas, ale tego dnia nie grali najlepiej. W naszym ostatnim zagraniu zabrakło nam dosłownie milimetrów, żeby wybić ich kamień z pola punktowego. Wtedy my byśmy wygrali 6:5. Natomiast Finowie od początku byli faworytem dywizji B, ale my od początku mocno ich "gnietliśmy". W końcu jednak zaczęli grać na lepszej skuteczności, a nam jej zabrakło.

— Na czym polegała pańska rola w drużynie?
— Drużyny składają się z czterech zawodników. W każdej partii każdy z nich zagrywa dwa kamienie. Ten, który tego nie robi, szczotkuje. Kapitan jest jedynym, który nie szczotkuje. Stoi na drugim końcu toru i decyduje o taktyce, wyznacza konkretne zagrania. Ja byłem wicekapitanem. Kiedy kapitan szedł zagrywać swoje kamienie, zajmowałem jego miejsce na końcu toru i wyznaczałem linię, jaką powinien zagrać.

— Jedno ze zwycięstw odnieśliście z Hiszpanią. Rozumiem, że curling może być popularny w krajach północnych, ale żeby na Półwyspie Iberyjskim?
— (śmiech) I do tego ich reprezentacja była z Barcelony. Rozmawialiśmy z nimi. Mają 10-zespołową pierwszą ligę, kilka drużyn gra w drugiej. Wszyscy przewidywali, że nie bardzo im pójdzie, a tymczasem spokojnie utrzymali się w dywizji B. To bardzo fajna drużyna, pozytywnie nastawiona do wszystkiego.

— Może nie wszyscy o tym wiedzą, ale do reprezentacji w tej dyscyplinie nie powołuje się z graczy poszczególnych klubów, ale w całości tworzą ją zawodnicy aktualnego mistrza Polski.
— Tak jest na całym świecie. Głównie chodzi o zgranie i komunikację. Zawodnicy, którzy długo ze sobą grają, znają się na wylot i to procentuje, kiedy trzeba szybko podejmować decyzje na temat szczotkowania lub konkretnych zagrań. Po prostu kapitan drużyny wie, na co kogo stać. Kiedyś Szkoci złożyli reprezentację z kilku teoretycznie najlepszych zawodników na poszczególnych pozycjach, ale po dwóch latach wrócili do starego systemu. Teraz z kolei próbują tego Rosjanie.

— Cechą szczególną curlingu jest szeroka rozpiętość wiekowa; obok dojrzałych zawodników często występują zdecydowanie od nich młodsi.
— W curlingu najważniejsze są precyzja i dokładność, ale bardzo dużą rolę odgrywa też doświadczenie. W 2010 roku mistrzami olimpijskimi zostali Kanadyjczycy, gdzie ich kapitan miał około 40 lat, a cała drużyna była młodsza, dzięki temu lepsza pod względem fizycznym, więc mocno szczotkowała. To jest fajne, że mając już trochę lat na karku, też można coś osiągać. Choć muszę przyznać, że w ostatnich latach średnia wieku przesuwa się trochę w dół. Nie zmienia się to chyba tylko w Kanadzie, gdzie ta dyscyplina jest ogromnie popularna, a starsi curlerzy wciąż są na topie.

— W Kanadzie to chyba drugi narodowy sport, zaraz za hokejem?
— Dokładnie. Tam mistrzostwa kraju obserwuje na trybunach po kilkanaście tysięcy widzów.

— Dużo jeszcze brakuje polskiemu curlingowi, by znaleźć się na wyższym poziomie?
— Przede wszystkim infrastruktury. Do listopada nie było u nas ani jednego lodowiska typowego dla curlingu, czyli takiego na którym nikt nie jeździ na łyżwach. Łyżwiarze i hokeiści mocno niszczą lód, zostawiają wiele rys i dziur, a i lód też nie jest idealnie równy. Trening w takich warunkach nie ma więc sensu. Dopiero teraz dwutorowa hala powstała w Warszawie, są też tory w Gdańsku oraz dwa sezonowe w Bełchatowie i Pawłowicach na Śląsku.

— Może więc doczekamy się kiedyś występu polskiej reprezentacji na igrzyskach?
— Myślę, że dużo jeszcze czasu upłynie, nim to nastąpi. Bardziej realną perspektywą wydaje się być awans do dywizji A mistrzostw Europy. W ciągu dwóch, trzech lat reprezentacja jest w stanie wejść do czołowej dziesiątki na naszym kontynencie. Aczkolwiek obiekty, o których powiedziałem, dają nadzieję na szybki skok jakościowy, bo do tej pory, żeby potrenować na typowym torze curlingowym, jeździliśmy do Bratysławy.

— Infrastruktura to jedno, ale współpraca środowiska i Polskiego Związku Curlingu chyba nie do końca układa się pomyślnie? Na przykład na jego stronie internetowej nie ma nawet wzmianki, że reprezentacja grała w mistrzostwach Europy!
— Choć dyscyplina działa w naszym kraju od 2003 roku, to związek nie prowadzi rozgrywek ligowych. U nas mistrza Polski wyłania jeden weekendowy turniej. Nie chcę zresztą za dużo o tym mówić.

— Za co więc pojechaliście do Szwajcarii?
— W dużej mierze za własne pieniądze oraz dzięki sponsorom, którzy wspomogli nas drobnymi sumami. Dostaliśmy też od nich busa oraz stroje.

— Jakie jest zainteresowanie waszą dyscypliną w Polsce?
— Mamy około tysiąca aktywnych zawodników, grających na poziomie mistrzostw Polski. To bardzo dużo w porównaniu na przykład do łyżwiarstwa figurowego czy short tracku. Zresztą to dyscyplina, której szybko się można nauczyć.

— Wydawać by się mogło, że nie jest to urazowy sport, ale z ankiety na stronie internetowej pańskiego klubu wynika, że jednym z pańskich hobby jest... leczenie kontuzji.
— (śmiech) Najwięcej problemów jest z kolanami i plecami. Sylwetka wyjazdowa mocno obciąża kolano nogi postawnej. Z kolei sylwetka przy szczotkowaniu, kiedy jest się nachylonym niemal pod kątem 90 stopni, obciąża plecy. Sam miałem już rekonstrukcję więzadeł w kolanie, przez co zaliczyłem dwa lata przerwy od curlingu.

— Czy na mistrzostwach Europy zwycięzcy zgodnie z tradycją tego sportu też fundują pokonanym coś do picia?
— (śmiech) Może nie po każdym meczu, ale zawsze panuje zdecydowanie przyjacielska atmosfera, nie ma żadnej wrogości. Nawet jeśli zwycięzcy niczego nie fundują, to w szatni i tak posiedzimy razem, by podyskutować o meczu.

— Nigdy nie był pan świadkiem spięcia na lodzie pomiędzy drużynami?
— Większej kłótni nie widziałem, czasami jedynie są dyskusje dotyczące jakiegoś zagrania. Tak naprawdę jednak jest to niemile widziane, bo zazwyczaj zawodnicy sami przyznają się do błędów, co od razu uspokaja atmosferę.

Grzegorz Kwakszys

Źródło: Gazeta Olsztyńska

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Felix #1625453 | 159.220.*.* 5 sty 2015 10:08

    A kiedy pogramy w curling w Olsztynie?

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz