Złoty medal wszystko wynagradza

2014-09-24 12:00:00(ost. akt: 2014-09-25 11:50:37)
Złoci medaliści mistrzostw świata oraz prezydent Bronisław Komorowski. Z prawej Wojciech Janas w jednym ręku trzyma syna, a w drugim mistrzowski puchar

Złoci medaliści mistrzostw świata oraz prezydent Bronisław Komorowski. Z prawej Wojciech Janas w jednym ręku trzyma syna, a w drugim mistrzowski puchar

Autor zdjęcia: fivb.org

Jednym z czynników, dzięki któremu naszym siatkarzom udało się pokonać najmocniejsze ekipy z całego świata i sięgnąć po złoty medal, było dobre przygotowanie fizyczne za które odpowiedzialny był Wojciech Janas, który od tego sezonu jest drugim szkoleniowcem Indykpolu AZS Olsztyn.
— Zagrać taki turniej przy tak niesamowitej publiczności to niezapomniane wrażenie. A już otwarcie na Stadionie Narodowym i finał w magicznym Spodku jak nic przejdą do historii. Dla nas to była magia i ta magia cały czas trwa — opowiada o "złotych" mistrzostwach świata Wojciech Janas, trener przygotowania fizycznego reprezentacji Polski siatkarzy, a od tego sezonu także drugi szkoleniowiec Indykpolu AZS Olsztyn.

— Na początek wielkie gratulacje i zarazem pytanie, czy kilkadziesiąt godzin po zwycięskim finale mistrzostw świata wrócił pan już z poziomem emocji na normalne tory?

— Dziękuję, choć te gratulacje bardziej należą się zawodnikom, bo to oni zrobili całą robotę i duże brawa dla nich. A jeśli chodzi o to, co się wydarzyło, to cały czas to jeszcze do mnie nie dociera (uśmiech). Myślę, że za tydzień czy dwa na spokojnie gdzieś to się da "przetrawić", bo na razie za dużo szumu jest dookoła.

— Oddając honor siatkarzom, muszę przywołać słowa drugiego trenera kadry Philippe’a Blaina, który powiedział, że to jest medal całego sztabu szkoleniowego reprezentacji. W którym pełni pan ważną rolę.

— Jedno jest pewne: mieliśmy to szczęście, że zostaliśmy zaproszeni do współpracy w tak fajnie skomponowanej grupie ludzi. Jest sukces i nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś coś takiego się powtórzy, ale tego, co mamy, już nam nikt nie odbierze. A co do słów Philippe’a, które potwierdzali też sami zawodnicy: to był kolektyw, to była drużyna, gdzie we wszelkich relacjach — czy to między zawodnikami, czy między nimi a trenerami — wszyscy byli równo traktowani i ta współpraca bardzo fajnie się układała.

— Trochę pan ucieka od mówienia o sobie, a zdaje się, że pana rola w tym sukcesie jest nie do przecenienia. No bo skoro — poza kłopotami Michała Winiarskiego — zespół wytrzymuje w dobrym zdrowiu i kondycji cały tak morderczy turniej (aż 13 meczów w ciągu 23 dni — red.), to jako trener przygotowania fizycznego chyba ma pan czym się pochwalić.

— Turniej był morderczy, to prawda, ale wiedzieliśmy, że taki będzie, więc pod tym kątem przepracowaliśmy przygotowania. I tylko takie przypadki, jak uraz Michała Winiarskiego, mogły zniweczyć nasze plany. Chłopcy ciężko pracowali, a cały program był tak skonstruowany, żeby drużyna wytrzymała te trzy tygodnie. Bo wiedzieliśmy, ile to może być spotkań oraz w jakich odstępach czasowych i pod względem kondycyjnym byliśmy gotowi na taki wysiłek. Aczkolwiek w takim turnieju zawsze trzeba też mieć trochę szczęścia... A z Michałem było tak, że on sam przyznał, że czuje się tak dobrze jak nigdy dotąd. I to było widać. Później się śmialiśmy, że chwalił, chwalił i wykrakał, bo kolejnego dnia graliśmy z Iranem i zdarzyła się ta historia z plecami. Ale to też przytrafiło się w takim momencie, że mogliśmy go spokojnie zastąpić. I to jest wielka wartość szerokiej, wyrównanej kadry, bo Michał mógł się spokojnie leczyć i nie trzeba było niczego przyspieszać. Zespół dobrze wytrzymał te mistrzostwa, ale nie powiem, że udało się to wytrzymać, bo to sugerowałoby jakąś rolę przypadku. Po prostu tak miało być (uśmiech).

— Co nie zmienia faktu, że po finale chyba wszyscy przyznawali, że zmęczenie tym turniejem jest olbrzymie.

— Zgadza się, a im bliżej było końca mistrzostw, tym bardziej to zmęczenie narastało. Już przed półfinałem z Niemcami mówiliśmy chłopakom, że teraz, panowie, to już tylko głowa. Czyli że trzeba zapomnieć o wszystkim, co nas boli i "pociągnąć" to na głowie. Bo każda drużyna, która tak daleko doszła, jest zmęczona, a już tym bardziej drużyna, która nie ma tak szerokiego składu, jak my. Zresztą taką zadyszkę widać było na przykład po Iranie, który świetnie rozpoczął mistrzostwa i był wymieniany w gronie faworytów, a na dwa-trzy ostatnie spotkania zabrakło mu pary. Bo, niestety, grał jedną stałą szóstką cały reprezentacyjny sezon. A my mieliśmy ten komfort, że kto pojawiał się na boisku, ten bez problemu zastępował tego, za którego wchodził. Zresztą tak ta drużyna była przygotowana; tuż przed mistrzostwami jeszcze chyba nikt tak do końca nie wiedział, jaka będzie wyjściowa szóstka.

Piotr Sucharzewski