Gołota, czyli droga do odkupienia

2024-01-19 15:00:00(ost. akt: 2024-01-18 21:05:15)

Autor zdjęcia: Rummy's Corner / YT

BOKS\\\ Jest moim osobistym bohaterem - komplementował Andrzeja Gołotę legendarny Emanuel Stewart w trakcie 12-rundowej wojny Polaka z Mike Mollo. Dzisiaj mija 16 lat od walki, w której Gołota znalazł drogę do bokserskiego odkupienia.
Andrzej Gołota już nigdy nie pozbędzie się łatki niespełnionej bokserskiej nadziei wagi ciężkiej, co de facto zawdzięcza w głównej mierze sobie. Bo to przecież on przegrywał wygrane walki – będąc dyskwalifikowanym za ciosy poniżej pasa (dwa razy w Bowe'm w 1996 r.), czy uciekając z ringu (Grant 1999, Tyson 2000). Gdy tylko otrzymywał kolejną szansę wskoczenia do bokserskiej elity, zaprzepaszczał je w błyskawicznym stylu, by przypomnieć ringowe egzekucje, jakie wykonali na nim Lennox Lewis (1997) i Lamon Brewster (2004).
Niesamowity technik – pięściarsko bokser kompletny – z problematyczną psychiką pełną demonów, w pewien sposób odkupił swoje ringowe grzechy, w 2004 roku tocząc dwie świetne walki mistrzowskie (Chris Byrd - IBF, John Ruiz - WBA), jednak i tutaj los był dla Polaka okrutny – Gołota oficjalnie dwa razy przegrał, chociaż niemal cały bokserski świat był zdania, że to on był w nich zwycięzcą, zwłaszcza w batalii z Ruizem, którego miał na deskach.
Gdy po walkach z Byrdem i Ruizem Gołota wydawał się wracać na właściwe tory kariery, ponownie został zepchnięty w bokserską otchłań przez broniącego tytułu WBO Lamona Brewstera, który naszego rodaka w zaledwie 53 sekundy pokonał brutalną szarżą. W mgnieniu oka wszelkie odkupienie win dokonane przez Gołotę wyparowało, jak kropla wody puszczona na piaski Sahary. Kariera czterokrotnego pretendenta do mistrzowskich pasów wydawała się już skończona, a wręcz zrujnowana.

DROGA DO ODKUPIENIA

Gołota wziął dwuletni rozbrat z boksem i na ring powrócił latem 2007 roku, wygrywając w katowickim Spodku z Jeremy’m Batesem. Jesienią tego samego roku bokser rodem z Warszawy pokonał Kevina McBride, który chwilę wcześniej zlał samego Mike Tysona. Tydzień po tejże walce najlepszemu wówczas pięściarzowi z Chicago wyzwanie rzucił młody i ambitny 28-letni Mike Mollo, który też miał już na koncie wygraną z McBride. Amerykanin z włoskimi korzeniami - również mieszkający w amerykańskiej mekce Polaków - chwilę wcześniej brutalnie „zweryfikował” Artura Binkowskiego. Pojedynek z Gołotą miał być dla Mollo bramą do świata wielkiego boksu i... konkretnych wypłat. Andrzej przyjął wyzwanie i potraktował je bardzo osobiście. Stary niedźwiedź (w momencie pojedynku Gołota miał 40 lat) uznał, że młody wilk dzieli na nim skórę przedwcześnie.

TO SIĘ MUSI SPRZEDAĆ!
Z perspektywy organizatorów oraz kibiców pojedynek Gołoty z Mollo rysował się jak idealna bokserska bajka. Dopięcie walki było formalnością (obu pięściarzy promował Don King), a jedynym problemem była kwestia, w czyim narożniku stanie Sam Colonna, który trenował zarówno Andrzeja, jak i Mike’a. Ze względu na historię i fakt, że był pierwszym trenerem Gołoty na amerykańskiej ziemi, Colonna ostatecznie wybrał Polaka.
Walka Gołoty z Mollo, do której doszło 19 stycznia 2008 r., poprzedzała wydarzenie wieczoru, jakim w Madison Square Garden był pojedynek Roy Jones Junior vs Felix Trynidad. Starcie Polaka z Amerykaninem miało rozbudzić emocje przed daniem głównym owej gali. No i obaj panowie kapitalnie wywiązali się z tego zadania.

1213 MOCNYCH CIOSÓW
Młodszy od Polaka o 12 lat Mollo był na fali, niesiony zwycięstwami oraz opinią ekspertów i kibiców, którzy uważali, że jest wschodzącą nadzieją amerykańskiego boksu. Do tego walki Mike’a dobrze się oglądało, bo w ringu prezentował agresywny i widowiskowy styl nastawiony na zniszczenie rywala. Głośno przechwalał się, że skończy karierę Polaka przez szybki i brutalny nokaut. Andrzej nic sobie z tych zapowiedzi jednak nie robił. „Wiem, że Mollo lubi się bić. I bardzo słusznie. W sobotę skopię mu d**ę i tyle” - powiedział tuż przed walką pewny siebie Gołota.
Gdy obaj wojownicy stanęli w ringu, mierząc się wzrokiem, czuć było między nimi niesamowite iskrzenie. W momencie, gdy sędzia Randy Neumann rozpoczął pojedynek, na ringu w MSG rozpętała się prawdziwa wojna, w stylu najlepszych krwawych bitew złotej ery lat 70. i 90. XX wieku. Obaj gladiatorzy łącznie wyprowadzili 1213 ciosów, z czego większość mocnych i z intencją bolesnego skrzywdzenia rywala.
Wiedząc, że Gołota potrzebuje kilku rund, aby „wejść” w pojedynek, Mike Mollo przypuścił błyskawiczny atak na korpus i szczękę Polaka, licząc na zamknięcie walki w pierwszej rundzie. Ku jego zdziwieniu Gołota „połknął” kilka obfitych ciosów, przetrwał sztorm i sam zaczął młodemu byczkowi udzielać metodycznej i bardzo bolesnej lekcji boksu w profesorskim wydaniu. Komentujący pojedynek Emanuel Stewart i Max Kellerman byli zgodni – Gołota był wolny, wręcz ślamazarny, jednak po kilku rundach to on wyraźnie wygrywał zaplanowane na 12 odsłon starcie. W połowie pojedynku Mollo zerwał się do szaleńczego ataku, trafiając Andrzeja kilkoma mocnymi ciosami, które ten przyjął dzielnie.

TYM RAZEM NIE USTĄPIŁ
W piątej rundzie Gołocie wyraźnie zaczęło puchnąć lewe oko, które z każdą następną stopniowo się zamykało, by w ósmej przybrać rozmiar dojrzałego, gotowego do pęknięcia orzecha. I takie obawy mieli zarówno komentatorzy, jak i narożnik polskiego boksera. Ten jednak twardo stał na posterunku, nie odpuszczał i sam katował ciężkimi ciosami coraz bardziej rozbitego Mollo. Gołota sporo też ich przyjmował, jednak starał się chronić fatalnie wyglądające oko, zręcznie zmieniając pozycję na mańkuta.
Ringowa postawa starego niedźwiedzia zyskała uznanie w oczach komentatorów i kibiców. Tamtego wieczoru Gołota rozgrzeszał własne winy i zmierzał do bokserskiego odkupienia. „Jest dzisiaj moim osobistym bohaterem” - zachwycał się Gołotą siedzący przy ringu Stewart.
Postawa olimpijczyka z Seulu zyskała uznanie kibiców, kolegów pięściarzy (chwalili go m.in. RJJ i George Foreman – swoją drogą fani talentu Polaka) oraz ekspertów świata boksu.
Po 12 rundach ciężkiego boju to ręka Gołoty powędrowała do góry w geście zwycięstwa (116-110, 118-109 i 116-112). Co istotne, w pełni zasłużonego, co docenił nawet jego rywal, jeszcze w ringu gratulując z pokorą Polakowi.
„Nie mogłem uwierzyć, że ktoś w tym wieku może wyprowadzać takie serie ciosów. To nie była najlepsza walka w moim wykonaniu, ale czapki z głów przed Gołotą” - powiedział ledwo żywy Mike Mollo.

ROZGRZESZONY ANDRZEJ
Starcie z Amerykaninem mogło być dla Gołoty pięknym zwieńczeniem opowieści o bokserskiej drodze do odkupienia. Niestety, kolejna przegrana – z Austinem – i późniejsze przykre porażki z Adamkiem oraz Saletą zepsuły scenariusz na idealny film, w którym grzesznik skutecznie odpokutowuje winy. Starcie sprzed 16 lat było natomiast momentem zwrotnym w karierze Mollo. Gołota przyprawił go o szereg kontuzji na czele z wstrząśnieniem mózgu, w efekcie dobrze zapowiadający się wcześniej Mike już nigdy nie wrócił do jakościowego boksowania. Gołota de facto skończył mu poważną karierę. I sam znalazł w tej walce rozgrzeszenie.
„Mam nadzieję, że już nikt nigdy nie powie, że pękam i nie mam serca do walki” - wyznał na konferencji po walce polski pięściarz, siedząc przed mikrofonem w stylowych czarnych patrolówkach Dolce Gabbana.
Maciej Chrościelewski